Milford Track, który przeszłam na ślepo

0
1267
Rate this post

Ciag dalszy Milford Great Walk, który dla niektórych jest kwintesencją Nowej Zelandii, szlakiem, który trzeba przejść. I dlatego jak tylko nadażyła się okazja zabukowałam sobie miejsce na szlaku… i oto jestem! Po paru tygodniach szwędania się po Nowej Zelandii, wreszcie przyszła pora na Milford Track. Dzień pierwszy nie zapowiadał się za słonecznie, wręcz przeciwnie. Obudziłam się z widokiem na góry pokryte świeżym śniegiem. Potem przyszedł wiatr i deszcz. Niewiele widziałam pierwszego dnia. Za to w nocy widziałam całą Drogę Mleczną. I gdy tylko sobie pomyślę, że nie widziałabym tego spektaklu, gdyby nie czyjeś chrapanie, które wygoniło mnie ze śpiwora, aż mi się robi ciepło na sercu 😛

MacKinnon Pass

Dzień drugi. Wstałam później niż wszyscy, bo musiałam odespać czyjeś chrapanie i swoje przechadzki w środku nocy. A i nie chwaląc się 🙂 tempo mam troche szybsze. Zresztą i tak padało więc miałam lekkie opory przed wychylaniem nosa z chatki. W końcu skumulowałam na tyle odwagi, by narzucić plecak na grzbiet i zacząć maszerować.

Tego dnia nie było widać nic. Absolutna mgła. Żadnych gór, ani innych cudów. Byle do następnej chatki po śliskim szlaku. A skoro nie było czemu robić zdjęć prawie dobiegłam do kolejnej chatki Mintaro Hut. Mówili 6 godzin… eee tam, można to zrobić w 4 z palcem w nosie 🙂
Widok z przełęczy

Jako że przybyłam pierwsza, a na zewnątrz nie było za miło byłam odpowiedzialna za ogień. Rozpalić ogień, nagrzać chatkę i znaleźć łóżko z dala od chrapiących.

Ważna informacja: mokre kurtki, ubłocone buciory, kije trekkingowe, wszystko to zostawia się za zewnątrz chatki. Po chatce pieszy porusza się w skarpetkach. Rzeczy, które zostawiamy na zewnątrz są bezpieczne… prawie. Owo „prawie” to grasujące w parku bandy papug Kea. Można zobaczyć czasem porzuconą przez papugi koszulkę zwisającą z drzewa. Buty odnalezione pareset metrów dalej… lub wcale. Wtedy trzeba przebyć resztę szlaku o jednym bucie, lub boso. Wybór należy do nas 🙂 Co zatem robić? Szczególnie BUTY – WIĄZAĆ zawsze ze sobą i wieszać na haku!
Pomnik na przełęczy

A potem nie pozostaje nic innego jak wygrzewać się przy kominku i zagajać z kolejno przybyłymi towarzyszami szlaku.

I wszystko byłoby dobrze, pogoda na kolejny dzień zapowiadała się wspaniale, ale coraz częściej pocierałam oczy, bo coś tak czułam. Zadbałam o wszystko tej nocy, by ja przespać, na sali nie miałam nikogo chrapiącego.

… i tu nagle to oko. Piecze, boli, swędzi. Mam ochotę je sobie wydłubać.
Jest pogoda. Widać góry… nareszcie

Już wcześniej wyciągnęłam soczewki, okulary zostały w Te Anau w depozycie… nie ma jak zaoszczędzić parę gramów, by potem widzieć jak przez mgłę. Tak czy owak przewierciłam się kolejną noc a z samego rana uderzyłam do strażniczki Jane. Opisałam przypadek. Zaspana Jane wzięła opasły tom pierwszej pomocy dla strażników i przy oku wyczytała, że trzeba spojrzeć, czy nie ma ciał obcych. Innych przypadków nie opisano. W innych przypadkach trzeba udać się do lekarza.

Ta, która przeprowadziła ślepą Polkę przez przełęcz 😛
Problem w tym, że lekarza nie ma i jestem w połowie szlaku. Teraz do mnie należy decyzja: czy chcę wracać się dwa dni, czy wolę iść przed siebie dwa dni, by dostać się do cywilizacji. Gdy tak siedziałam i rozwarzałam opcje, a strażniczka zaklejała mi oko (bo tylko tyle mogła dla mnie zrobić) rzuciła zdawkowe: „nie takie rzeczy już ludzie robili…”. Decyzja zapadła idę do przodu, z zaklejonym jednym okiem, bez okularów, bez soczewek… czyli widzę jedno wielkie rozmyte NIC 🙂 Akurat wtedy, gdy mamy piękną pogodę i w końcu zaczynają się góry, to jest Mackinnon Pass.
Sutherland Falls

Teraz przyszło mi tylko poprosić nowo poznaną znajomą, by służyła mi za psa przewodnika. I tak Franzi, geolożka z Niemiec została mi oczami na szlaku.

Można się zmoczyć 🙂
Podobno były niezłe widoki. Jakieś góry, wodospady, nawet taki najwyższy w NZ… Nie wiem, pamiętam jedynie kurczowe trzymanie się kijów trekkingowych, wodok kamieni pod nogami i pleców mojej przewodniczki. A zdjęcia, które zrobiłam tego dnia, robiłam z brzucha.
Ostatna chatka na szlaku. Dumpling Hut

Do ostatniej chatki – Dumpling Hut – dotarłyśmy w połowie stawki. Współtowarzysze okazali mi odrobinę współczucia, ale głównie dla Australijczyków w wieku średnim byłam przedmiotem żartów. Zostałam piratem wyprawy 🙂

Australijska Loża Szyderców w Dumpling Hut
Moja przewodniczka z szydercą 😛

Już w południe zaczęło się lekko poprawiać. Nawet wzięłam kąpiel w strumieniu, wyprałam sobie ciuchy, by nie śmierdzieć.

Tej nocy spałam jak dziecko. Nareszcie 🙂