Za mną już zatem wieeeeelogodzinna podróż i przejście graniczne. Dzięki informacji turystycznej (i-site) załatwiłam sobie nocleg.

Nooo to teraz już będzie z górki, czekają mnie same przyjemności 🙂

Mój pierwszy nocleg był w Manurewie, tuż pod Auckland. Wsiadłam do autobusu miejskiego za 2,5$. Kierowca całą drogę pilnował, żebym nie wysiadła za szybko, po czym na odpowiednim przystanku wskazał kierunek i pożegnał mnie z uśmiechem.

Po drodze zobaczyłam maoryskie rzeźby. Chyba jednak nie jestem w Europie… choć większość rzeczy wygląda podobnie.

Tuptałam sobie parę minut we wskazanym kierunku, kiedy naszła mnie myśl, że może byłoby lepiej się upewnić, że idę we właściwą stronę. Sposobność nadarzyła się, gdy przechodziłam koło ośrodka spokojnej starości.

Podeszłam do pierwszego domku, zapukałam. Otwarła mi miła staruszka, która nie miała pojęcia o żadnym kempingu, ale chętnie sprawdzi… na tablecie. Nic nie znalazła, więc zadzwoniła do syna. Kazała poczekać chwilę. Pojawił się samochód ze staruszką w środku… za kierownicą. Kazała wskakiwać, podwiezie mnie.

– A ile pani ma lat?
– 82
– …? ( znaczy bardzo doświadczony kierowca 😛 )

Podróż była krótka, ale wesoła staruszka zdążyła mnie przestrzec przed młodymi Maorysami i całym złem, które na mnie czyha.

Kemping był w miarę mały, ale przyjemny. Łazienka, kuchnia na odpowiednim poziomie. Kuchnia wyposażona w mikrofalówki, piece, tostery, lodówki. Szybko okaże się, że to będzie standard.
Tak będą wyglądały wszystkie moje kempingi, a niektóre nawet lepiej. Butla gazowa nie będzie często używana.
Cena 20 $ NZ. Tyle zwykle kosztuje kemping dla jednej osoby. Trochę mniej płaci się za osobę, jeśli w namiocie mieszka więcej ludzi.

Rozbiłam sobie mój jednoosobowy namiot. Wzięłam sobie długi prysznic. Siadłam sobie przed namiotem i wzięłam długopis do ręki. Dziś widzę, że napisałam: „Nie wiem jaki dziś dzień. Miłe uczucie :)” Faktycznie coś w tym było. Nazwy dni tygodnia przez następne tygodnie nie będą miały kompletnie znaczenia.

Po dobrze przespanej nocy spakowałam się, bo przyszedł czas na zobaczenie kraju, o którym marzyłam, na który tyle czekałam.

Zaczęłam łapać stopa… po złej stronie drogi. Przecież oni jeżdżą po lewej stronie… ups 🙂