Rotorua ograniczyliśmy do minimum. Deszcz i wiatr towarzyszyły nam od Tongariro (o Tongariro Alpine Crossing możesz przeczytać tutaj). Ani się nie chciało wychylać nosa z namiotu.

Te Puia jest moryskim centrum kulturalnym, które znajduje się na obrzeżach Rotorua (dokładniej w Te Whakarewarewa Thermal Valley. 5 minut od centrum). Gorące źródła, gejzery, bulbające błoto, zagrożone wyginięciem kiwi, Instytut Sztuki Maoryskiej, tańce i śpiewy maoryskie…
Impreza w Te Puia jednak nie jest tania. Najtańsza opcja (bez haka) to na dzień dzisiejszy 51$. Opcja z haka to 64$. Najdroższa opcja nocna, z jedzeniem, to bagatela 153$.

Atrakcje geotermalne są niczego sobie. Pohutu Geyser, który znajduje się na liście najlepszych gejzerów świata strzela na wysokość 30 metrów do góry. Niestety tego dnia Pohutu sobie odpuścił

Rozczarowania? Były… niestety Kiwi. Kompletne nieporozumienie. Przewodniczka naopowiadała cudów o ich hodowli. Wszyscy wyłączyli aparaty, by nie oślepić Kiwi. W sznureczku przemieszczaliśmy się w kompletnej ciemności i ciszy… by zobaczyć prawdziwe, jedyne w swoim rodzaju „nic”. Kiwi żyły sobie za zaparowaną szybą, wśród krzaczorów, w ciemności. Obok były ustawione dwa monitory z obrazem z kamer na podczerwień. Można było zobaczyć samicę zwiniętą w kłębek i cień samca.

Czy tak wyglądaja wszystkie miejsca, gdzie można zobaczyć żywe Kiwi? Nie! Ze względu na fakt, że Kiwi są ptakami nocnymi przestawia się ich zegar biologiczny, tak by były aktywne za dnia, kiedy zjawiają się turyści, żeby można było je faktycznie zobaczyć!

Kiwi było kitem. Haka była za to hitem. Nim zaczęły się tance, śpiewy i pokaz sztuki wojennej, nim moglismy wejść do Marae (maoryski dom spotkań) odbyło się tradycyjne przywitanie z językiem Im więcej maorysi pokazywali język tym publika bardziej się cieszyła, a flesze aparatów bardziej oślepiały. Naprawdę przyjemnie było posłuchać opowieści i śpiewów. No i haka! Haka robi wrażenie, jest w niej pierwotne piękno i siła.

Czy to miejsce jest autentyczne? Hmmm, do dziś nie wiem co o nim myśleć. Trochę Te Puia zakrawała na maoryski Disneyland. Przynać jednak muszę, że bawiłam się dobrze. Przy tak napietym planie na rękę nam było, że wszystko było dobrze zorganizowane i w jednym kompleksie. I nie ma nic złego w próbie pokazania obcej kultury, choćby tylko w pigułce, lekko poruszonej brokatem…