Najwyższy szczyt Nowej Zelandii, Mt Cook, był moim ostatnim przystankiem na Południowej Wyspie. Kolejny cel to Północna Wyspa i wulkan Taranaki.
Od tej chwili rzeczy będą działy się szybko. Czas ucieka, więc nie pozostaje mi nic innego jak wybrać perełki i nacieszyć oczy ile się da. Trzeba w końcu pozdobywać te wulkany 🙂
Christchurch – Wellington – Mt Taranaki.
Wellington, stolica Nowej Zelandii
Lot z Christchurch do Wellington nie trwał długo. Jaka oszczędność czasu w porównaniu z promem, a koszt porównywalny (około 100$). W stolicy Nowej Zelandii odebrała mnie para znajomych znajomej… Gdy ostatnio byłam w Wellington podwiozła mnie zakręcona dziewczyna, która zaoferowała mi nocleg, gdy tylko będę w pobliżu. Po paru tygodniach zatem odezwałam się, a że ona nie była w pobliżu „naraiła” mi swoich znajomych 🙂
I tak przydażyła mi się podłoga u młodego małżeństwa z czterema kotami 🙂
Okazało się, że David pracował dla Pitera Jacksona przy Hobbitach. Czego nie wiedziałam, gdy zapytał o moją opinię o filmach. I zaczęłam litanię o tym kiepskim 3D, bezsensownym przedłużaniu filmu… Po czym mi przyznał się, że pracował przy filmie. Zapadła cisza. Pomyślałm, że tej nocy będę spała na ulicy. Na całe szczęście mogłam zostać na podłodze 😛
Ekskluzywna chatka pod Mt Taranaki
Klimatycznie 🙂
Z obrzeży Wellington musiałam się przedostać na drugą stronę miasta. Łapanie stopa w mieście to istna KA-TA-STRO-FA. Po paru minutach poddałam się i poszłam na przystanek autobusowy (bilet autobusowy 3$).
Nareszcie byłam we właściwym miejscu i zaczęłam łapać stopa w kierunku na Taranaki, tudzież Mt Egmont (to samo miejsce, tyle, że pierwsza nazwa jest maoryska).
To sobie pogawędziłam po drodze: z programistą z USA, facetem z Zimbabwe, nowozelandzkim szklarzem, działaczem maoryskim, muzealnikiem (jego żona robi świetne kanapki) i australijskim geologiem.
Widok z pryczy
Przekosiłam pół wyspy tego dnia i w końcu po paru godzinach zobaczyłam ogromny wulkan. Mt Egmont naprawdę robi wrażenie, tym większe, że dookoła jest płasko, same pastwiska… a tu nagle, ni stąd ni zowąd taki gigant.
Znalazłam się u podnóża Taranaki, jednego z najwyższych wulkanów w Nowej Zelandii (2518m n.p.m.). Zaczynało mi brakować czasu, było już późno. Znalazłam opcję, dokładnie u podnóża wuklanu, przy samym szlaku 🙂
Trzeba było jedynie zadzwonić do kolesia, zostawić namiary, a w zamian dostałam kod do skrzynki z kluczem do chatki.
Chatka była warta każdego wydanego dolara (38$ za noc). Była urządzona kuchnia, ciepły prysznic, suszarnia na sprzet, piętrowe łóżka z pościelą i fajny pokój wspólny. Do tego chatka miała przeni klimat.
Śniadanie na werandzie
Poranek pod wulkanem…
… z widokiem na kolejne wulkany
By zdobyć Mt Taranaki należy wyruszyć wcześnie, jeśli ktoś ma słabe tempo musi wyruszyć nawet przed świtem. Wulkan ten ma to do siebie, że w południe lubi się zepsuć pogoda (wszelako leży niedaleko morza), najczęściej szczyt spowijają chmury i widoczność spada, co przy trudności szlaku jest sprawą kluczową.
Wstałam wcześnie, na szczęście po wielu tygodniach zdobywania nowozelandzkich gór byłam już rozchodzona, więc mogłam sobie pozwolić na odrobinę więcej snu.
Pierwsze promienie słońca ocierające się o wulkan
Spokojnie zjadłam śniadanie i wypiłam herbatę na werandzie z widokiem na Tongariro (gdzieś chen chen tam daleko na horyzoncie) i wschód słońca. Piękna chwila, kompletna radość. Siedzę sobie pod wulkanem, który za chwilę zdobędę i już widzę mój następny cel na horyzoncie 🙂 Trwaj chwilo jesteś piękna 🙂
Widoki ze szlaku
Drzewa Rimu… robią klimat
Ruszyłam na szlak. Na początku trekking nie było trudny, szlak jak szlak, szeroka autostrada. Potem zaczęły się schody, dosłownie schody, a potem pumeksowe piarżysko. Tony osypujących się kamieni. Jeden krok w przód, dwa kroki w tył. Jeden krok w przód, trzy do tyłu… hartuje się charakter 🙂
Nad chmurami
Podstawy survivalu na wulkanie:
Sprawdź pogodę. Pogoda w Nowej Zelandii lubi się nagle zmieniać. Nie chcesz niepotrzebnie wpakować się w tarapaty.
Weź duuużo wody. Na szlaku nie ma gdzie zaczerpnąć wody.
Buty trekkingowe to podstawa, ułatwiają życie na piargu, śniegu i lodzie.
Trochę sprawę ułatwiają kije trekkingowe. Zdecydowanie mniej osypywałam się w dół niż inni.
Warto też być z przodu stawki, bo wtedy ty sypiesz kamienie na głowy innych, a nie odwrotnie.
Warto wziąć sobie do serca wczesny start, bo w chmurach naprawdę można się zgubić, poza tym jeśli tyle człowiek się napocił, to warto mieć widok na górze 🙂
Na szczycie. Widok na Tongariro
Farmy… a dalej Morze Tasmana
Krater Wulkanu
Wczesny start oznacza najlepsze warunki do forografowania 🙂
Najłatwiej schodzi się robiąc duże susy, zjeżdżając z kamieniami. Go with the flow 🙂
Szkal na szczyt Mt Egmont wymaga formy. Jeśli nie jesteś pewny swojej formy wyrusz jeszcze wcześniej.
Nadchodzą chmury
Gdy schodziłam w dół przed południem powoli szczyt zasłaniały chmury. Można to nazwać perfect timing. Niesamowity dzień. I pomimo trudności, niesamowity szlak. A Ten widok na szczycie: Tongariro, Morze Tasmana, okoliczne farmy…