Milford Track. Podsumowanie nieszczęść

0
3308
Rate this post

Ostatni dzień Milford Track. Pierwsze dwa dni na szlaku w deszczu z zerowymi widokami. Trzeciego dnia gdy zaczęły się widoki, gdy pogoda wróciła, gdy zaczęły się góry… straciłam wzrok i szłam niemalże po omacku. Widoki? Pamiętam plecy mojej przewodniczki. Pamietam też tysiące kamieni, o które desperacko próbowałam się nie przewrócić.

Czwartego dnia pozostało nam już tylko dostać się do Sandfly Point. Jakieś sześć godzin, mnóstwo czasu przed odpłynięciem statku do Milford Sound.
Poranek na szlaku

Ten ostatni dzień, gdy świeciło słońce i widziam jakieś zamglone coś chcialam powoli sobie przejść resztę szlaku. Ot i nacieszyć się tym co zostało.

Szkoda tylko, że w euforii zapomniałam tych cholernych ciuchów, które sobie z dumą wyprałam dnia poprzedniego. Już dwie godziny na szlaku, olać ciuchy i iść przed siebie? Czy wracać i przyspieszyć tempa? Jakoś dam radę. Wracam! 🙂
Moment, w którym zorientowałam się, że muszę zawracać

Znów szłam swoim tempem, po drodze musiałam wszystkim tłumaczyć co się stało. Ludzie zaczęli myśleć, że jestem jakaś… cóż… inna?

Wparzyłam do chatki Dumpling Hut, zebrałam ciuchy i poleciałam z powrotem. Tak się bałam, że nie zdążę na statek, że dołożyłam do pieca. Zaczęłam wyprzedzać ludzi, których już dziś mijałam (dwa razy?). Zźajana wbiegłam na końcówkę szlaku, jak na linię mety maratonu. Została mi ponad godzina czasu do odpłynięcia statku.

MacKay Falls
Sandfly Point nie nosi tej nazwy bez powodu. Tam naprawdę są meszki (sandfly) w ilości: miliony. A szczególnie lubią spocone ciało, takie ciało po całym dniu przyspieszonej wędrówki 🙂
Loża szyderców na końcu szlaku… mam nadzieję, że ich też pogryzły
W końcu przyszła pora wsiadać na statek i odpływać. Stoję na mostku. Ostatnie 50 metrów, ostatnie zdjęcie na szlaku… i jeden z obiektywów wypada mi z torby wprost na kamienie i po paru odbiciach ląduje w słonej wodzie. ??!!??!!??!!

Sama nie wierzę. Czyżbym wykorzystała cały zapas szczęścia jaki mi przysługiwał na tą wyprawę? Dlaczego ja? Ile jeszcze złych rzeczy czeka mnie na Milford Track? Wsiadać na statek? Może jeszcze wypadnę za burtę? Może statek zatonie? Może nagle pochłonie nas jakiś stwór morski?

Fiordy w pełnej okazałości

Nie pozostało mi nic innego jak zacząć się śmiać. Gdyby nie przydażyło się to mnie a komu innemu, byłoby to nawet śmieszniejsze 🙂

Ludzie nie wiedzą czy mnie pocieszać, czy dzwonić po lekarza, bo z pewnością nie jest ze mną dobrze 🙂 A ja sobie myślę, że nie jest tak źle jak rozbić obiektyw to tylko w takich okolicznościach przyrody 🙂 NIE MA CO SIĘ MAZAĆ, JEST PIĘKNIE 🙂
Wodospad… fiordy…

Ostatecznie wsiadam na statek i reszta mnie dopływa do brzegu. Jestem w Milford Sound. Potrzebuję porządnego prysznica i jedzenia. Z prysznicem nie będzie problemu, bo nocuję w jedynym hostelu w miejscowości. Gorzej z jedzeniem. Nie zabrałam wielu zapasów, wszystko spałaszowałam, szczególnie w deszczowe wieczory jedzenie dobrze wchodziło. Nie wiedziałam, że w Milfor Sound nie ma sklepów. W backpackers jest restauracja, ale porcje są małe i strasznie drogie. A po 4 dniach w buszu i wszystkich przygodach fajnie by było się najeść do oporu 🙂

Milford Track ukończony!
Podsumowując mój Milford Great Walk:
spodziewałam się bardzo bardzo dużo, zapomniałam, że ludzie trochę koloryzują,
szlak był drogi i trzeba było bukowć miejsce z dużym wyprzedzeniem,
przez dwa dni szłam po płaskim w strugach deszczu,
oślepłam akurat wtedy, gdy na szlaku coś zaczęło się dziać,
zapomniałam ciuchów i musiałam zawracać,
na ostatniej prostej jeden z obiektywów fotograficznych odbił się parę razy od kamieni, wylądował w słonej wodzie,
Flaga Nowej Zelandii na tle pieknych fiordów

Pozytywy Milforda:

poznałam świetnych ludzi, w tym moją niezastąpioną „przewodniczkę” 🙂
każdy może przejść Milford Track… nawet ślepa Polka 🙂
pieniądze i obiektyw to nie wszystko,
rozbity obiektyw też może być powpdem do śmiechu
liczy się kolejne doświadczenie w Nowej Zelandii 🙂