Skończył się szbat (o którym było tutaj: Franz Joseph Glacier szabat), więc przyszedł czas na zdobywanie gór. Jeszcze przed wyjazdem z Franz Joseph szybka wizyta w DOC Office, żeby zabukować sobie nocleg na nastepnym szlaku. Wszystko układa się po naszej myśli. Są miejsca, więc jest i plan na parę następnych dni.
Ruszamy zatem na drugi lodowiec – Fox Glacier. Jako, że żadnego z nas nie było stać na lot helokopterem na lodowiec i wycieczkę z przewodnikiem (ceny zaczynają się od 400$) wybraliśmy inną opcję: widok na lodowiec ze szczytu naprzeciwko.
Mt Fox Route od razu dobrze się zapowiadał. Z drogi od razu wchodziło się z gęsty busz, popszerastany paprociami, mchem… Zaatakowaliśmy szlak w upalny dzień, który w zderzeniu z polodowcowym buszem okazał się wilgotną, kipiącą zupą… jak w dżunglii. Mt Fox Route należy do trudniejszych szlaków, pnie się prawie w pionie, użycie rąk niezastąpione. Co chwila noga obiedzie, a ręka trafi na coś, co mózg identyfikuje jako „fuj”. Ilekroć coś siądzie na twoim spoconym ciele masz ochotę krzyczeć… powstrzymujesz się, wymachujesz tylko panicznie rękami. Co chwila trzeba przystanąć i wyostrzyć wzrok w poszukiwaniu magicznego pomarańczowego trójkącika wskazującego drogę. Pot wesoło kapię pod nogi, czasem zalewa solą oczy.
Ale jest dobrze bo gęby nam się nie zamykają, tyle jest to powiedzenia i wyśpiewania.
Po jakimś czasie szlak wychodzi z lepkiego buszu i zaczynają się drzewa a la palmy, potem wychodzimy na otwartą przestrzeń… nareszcie świeże powietrze 🙂 Pod nogami wysoka trawa… widać cel. Tempo nie zwalnia, wszyscy ruszyli, czuję lekką rywalizację o pierwszeństwo zdobycia szczytu.
Jest szczyt! Jest i widok! Podziwiamy: lodowiec Fox Glacier, Alpy, ocean, farmy…
Rytuał jest podobny jak ostatnio na Avalanche Peak (o Avalanche Peak było Avalanche Peak), ziomki pichcą świeżą kawę z kardamonem, do tego chleb z nutellą… było warto.
Rozmowy ucichły, jest widok, gęba się śmieje 🙂
Uśmiech zszedł nam z twarzy jak przyszło do schodzenia w dół. Absolutne zabójstwo dla kolan. Postawiliśmy na taktykę: raz a porządnie. W dół zbiegaliśmy gdzie było można, byle szybciej to przeżyć, bo po co delektować się bólem?
Po skatowaniu ciał, z ukontentowanym duchem przycumowaliśmy na kempingu w wiosce Fox Glacier.
To był naprawdę dobry dzień. A szlak Mt Fox Route wpisuję na moją listę the best 🙂 Bo każda kropla potu była warta tego widoku na: lodowiec, góry i ocean 🙂