Południowo-zachodnia część Nowej Zelandii. Cudowna kraina zwana Fiordlandem.

Poprzedniego dnia Fiordland mnie uwiódł pięknym szlakiem Kepler Great Walk. Niestety nie było czasu, by przejść całość. Bo dziś wyruszam na Milford Great Walk.

Minęły już tygodnie, od kiedy usłyszałam o tym szlaku, od kiedy powiedziano mi, że muszę przejść ten szlak, bo to kwintesencja Nowej Zelandi, absolutne the best of the best… Po przejściu innego Great Walk – nadmorskiego Abel Tasman Track – gdy tylko nadażyła się okazja zabukowałam sobie miejsce.

Jedyne co mnie lekko odstręczało to cena. Trzy noclegi na szlaku, które są obowiązkowe – 164$, do tego transport na poczatek szlaku (busik i łódka) i na koniec (łódka) – kolejne 148$. By trochę zaoszczędzić zrezygnowałam z transportu z Milford Sound do Te Anau… jakoś sobie poradzę. Mój kciuk jeszcze mnie nigdy nie zawiódł 🙂
Lake Te Anau i mroźny poranek

Znów wygoniło mnie ze śpiworka skoro świt. Ale tym razem to nie była podwójna tęcza. Śnieg! Czy to dobra wróżba? W każdym razie zimna. Moi dotychczasowi kompani tak się przejeli, że postanowili mi sprezentować dodatkową parę skarpet 🙂

Postanowiłam się cieszyć szlakiem, bez dobijania się ciężarem plecaka. Zostawiłam część sprzętu na parę dni w przechowalni. 15$ – warto – będzie lżej 🙂

Po spakowaniu usiedliśmy jeszcze ostatni raz razem. Nie ukrywam, zrobiło się trochę sentymentalnie. Nie co dzień człowiek spotyka takich kompanów drogi. Przeżyliśmy kupę fajnych chwil razem 🙂

Pogoda nie rozpieszcza. Przeprawa łodzią na początek szlaku
No, ale czas goni, Milford sam się nie przejdzie. Otrzeć łzy, wydmuchać nos, zacisnąć pośladki i heja, ku nowej przygodzie 🙂

Jak już wspomniałąm, by dostać się na szlak trzeba busika i łodzi. Do wyboru są dwie godziny odjazdu. Ja wybrałam późniejszy start, bo i tak pierwszego dnia do przejścia są jedynie dwie godziny.

Przestało padać, zaczynają się widoki
Na początku nie miałam widoków. Chmury, wiatr i ulewny deszcz zasłoniły wszystko. Gdzie te fiordy?

I tak wylądowałam na słynnym Milford Track 🙂 Mam duże oczekiwania, więc lepiej nich będzie ładnie. Co tam „ładnie”, zapłaciłam za „niesamowite”, „wow”, „cudowne”, „obezwładniające”… 🙂

Milford Great Walk czas zacząć
Te dwie godziny trekkingu przez omszony las, torfowiska. Od czasu do czasu wychylaliśmy głowy by uśmiechnąć się na widok ledwo widocznych gór Fiordlandu.

Szybko doszliśmy do Clinton Hut, gdzie powitał nas starszy uśmiechnięty strażnik. Bardzo wysoki „patyczak”. Jako, że mieliśmy dużo czasu tego popołudnia zorganizował nam spacer po okolicy ze szczegółowym opisem KAŻDEGO żyjątka. Wykład byłby nawet niczego sobie, ale nie w towarzystwie sandflies, które cieszyły się ze świeżej dostawy ludzkiego mięsa 🙂

Pierwszy dzień to nie tylko czas poznawania natury, to też czas poznawania ludzi, z którymi będzie się dzieliło szlak, kuchnię i sypialnię przez kolejne dni. Sypialnia w całym zestawieniu jest najważniejsza, nikt nie chce spać z kimś, kto w nocy walczy o każdy oddech, wydając ze swojej paszczy przeraźliwe dżwięki 🙂

… jak dobrze, że już wiem, kogo unikać… wyśpię się jutro?

A co zrobić ze sobą, gdy nie można zasnąć, bo ktoś chrapie? Można próbować go obudzić, rzucić czymś (generalnie zrobić krzywdę… zasłużył, bo nie daje spać), można to zdusić w sobie, można spróbować medytacji, można siarczyście przyklnąć… można też wyjść na spacer i sfotografować nocne niebo nad Nową Zelandią. Nigdzie gwiazdy nie wyglądają tak dobrze. Droga Mleczna… 🙂