Po ostatniej nocy (avalanche peak, kea) na pytanie: „to gdzie dziś śpimy?”, wszyscy chóralnie odpowiedzieli: „TYLKO NIE TUTAJ!”. Dość ciężarówek, pociągów towarowych i krzykliwych papug Kea, które niezdarnie próbują się włamać do namiotu.
Z Arthur’s Pass udaliśmy się w stonę Zachodniego Wybrzeża, do Greymouth. Jaka różnica! Po ostatnim kempingu, dzisiejszy jest jak raj. Usytuowany nad oceanem. Słychać… taaaak, tylko szum fal 🙂
Kolejna wspólna kolacja i kolejne pyszne jedzenie. Zaczynam lekko się rozbestwiać, po mojej diecie opartej głównie na muessli, mój organizm jest w szoku, cieszy się jak mała dziewczynka.
A potem zachód słońca nad oceanem, a reczej jego końcówka, bo obiecałam, że gary dziś ja zmywam 🙂
Gdy tylko słońce się skryło za horyzontem, wszyscy ci, którzy przyszli na spektakl, rozeszli się. A ja znów wypatrzyłam ognisko na plaży. Pierwotny instynkt zawiódł mnie do ogniska podtrzymywanego przez maoryską rodzinę.
A po ognisku był błogi sen. Jedna fala, druga fala, trzecia…