Opuszczam niespiesznie Fiordland, z jego daszczowym Te Anau. Żegnają mnie świeżo ośnieżone szczyty górskie i deszcz.
Droga z Te Anau do Queenstown

Powoli czuję, że mój czas dobiega końca. Przeżyłam już 40 dni w Nowej Zelandii. Na początku myślałam, że nie dociągnę tak długo, że nie będę miała tu co robić. A teraz? Teraz czuję, że parę lat nie starczyłoby mi by poznać ten wspaniały kraj.

Zostały mi niecałe trzy tygodnie, by wsadzić swój tyłek do samolotu zmierzającego do Polski. Trzeba zacząć kalkulować, na co poświęcić czas. Boję się tylko, że pogoda pokrzyżuje mi resztę planów. Zła pogoda nie była częścią planu.

A plan jest taki: Te Anau – Queenstown – Wanaka.
I podzała się magia 🙂
Magii ciąg dalszy
W Queenstown nie zostaję długo. Ale za to jest to pobyt z fajerwerkami. Deptam sobie w deszczu… i nagle wszystko diametralnie się zmienia. Góry, jezioro, słońce, tęcza 🙂 Dzieje się magia 🙂
Rugby w Queenstown. Kilku facetów biegajacych za ….

Wracając na kemping trafiam na mecz rugby. Jakby to powiedzieć? Jak opisać królową sportów nowozelandzkich? Kompletny chaos 🙂 Kupa facetów próbujaca wyrwać sobie jajo z rąk. Swoją drogą „kupa facetów biegająca za czymś…” tak możnaby opisać prawie każdą dyscyplinę 😛

Lake Wanaka. Pstrykam i w drogę 🙂

A następnego dnia znów jestem w Wanaka. I coś mi podpowiedziało, żeby zadzwonić do znajomego drwala, który parę tygodni wcześniej udostępnił mi góry i dla którego, w podzięce, przerzuciłam parę kubików drzewa 🙂

Scenka rodzajowa. napewno nie martwa natura 😛

Na farmie w Wanaka

To się nazywa zbieg okoliczności! Zadzwoniłam w porę, bo akurat jechał do Bluff, na sam koniec Nowej Zelandii. Jechać czy…? Jasne, że jechać! Taka okazja się nie powtórzy!

Ani nie przysiadłam, przyciupłam, ani nie postałam chwili w Wanaka, a znów byłam w drodze. Bluff.
To, co w tej podróży najbardziej mi się podoba, to fakt, że widzę prawdziwą Nową Zelandię. Nie tylko tą z pocztówek i Władcy Pierścieni, ale prawdziwe domy i prawdziwych ludzi, prawdziwe życie.
W drodze do Queenstown. Różowe staniki, różowe niebo…

Po drodze z Wanaka do Queenstwon przejeżdzamy obok dziesiątek kolorowych staników zawieszonych na płocie. I o tym właśnie mówię, gdybym nie przejeżdżała obok płotu z kimś lokalnym myślałabym, że to zabawny wybryk, a za tym kryła się dramatyczna historia. Historia dziewczyny, która nie umiałą poradzić sobie z życiem. A staniki? Staniki były zawieszone przez jej przyjaciół, ku pamięci 🙂

Bluff nocą
Wietrzny Bluff za dnia
W Bluff nie zostajemy długo, w południe zbieramy się z powrotem do Wanaka. Czas goni nas, goni nas cały czas… ale wystarczyło, bym miała okazję pobawić się bronią (na szczęście jeleń uciekł) i spróbować złowić raki (skubane też pouciekały).
Plany na przyszłość 🙂
A dalej już tylko wysepka i Arktyka
Nie planowałam tej wycieczki. I bardzo dobrze, bo życie poza planem jest ciekawsze 🙂
Ja z bronią… strach się bać 😛

Nim opuściliśmy Bluff zrobiliśmy sobie piknik na samym krańcu Nowej Zelandii. Jeśli chodzi o fish and chips, to zdecydowanie, te z Bluff rządzą! 🙂 A nie wyglądało, bo sklep to taka lekka spelunka… zresztą jak całe miasteczko. Ale już nauczyłam się, że nie ocenia się książki po okładce.

Tam i spowrotem. Czyli z Bluff do Wanaka